Zwierzęta, które miałam, które mam i te, które tylko spotkałam. I co się jeszcze nadarzy.
poniedziałek, 25 lutego 2013
Za zdrowa to ja jeszcze w tę sobotę nie byłam, ale dość już miałam siedzenia w domu i postanowiłam wziąć Wronę, Szopka i Antka i połazić choć chwilę po działkach. I dobrze zrobiłam, bo w niedzielę pogoda zrobiła się jeszcze bardziej beznadziejna i znów o żadnych spacerach mowy nie ma. Przez ten długi czas mojego chorowania psy tylko na chwilę do ogrodu wychodziły i aż się dziwiłam, że Wronka w ogóle o spacery się nie upomina, jakby rozumiała, że mi na dwór wychodzić nie wolno. Ale jak tylko sobie o tych działkach pomyślałam, Wronka z samego tego pomyślenia od razu wiedziała, że spacer się szykuje i szału dostała. Szopek też natychmiast wyczuł, że tym razem z nami idzie i szalał razem z Wronką, biegając od drzwi do drzwi, sapiąc, piszcząc i poszczekując z wielkiego podniecenia. Strasznie były niecierpliwe i poganiały mnie zajadle, ale musiałam czekać na Antka, który miał przed wyjściem swoje tysiąc spraw do załatwienia. Bez Antka absolutnie pójść nie mogłam, bo sama z Wronką i Szopkiem poszłam tylko raz i był to raz ostatni. Tego, jak Wronka ujadała, skowytała i wyła, jak skakała mi wysoko ponad głowę, jak warcząc przeokropnie wyrywała mi szopciową smycz z ręki, jak Szopek, chowając się przed tą potworą, wpadał mi co chwilę pod nogi i z jaką zgrozą patrzyli na nas wszyscy bez wyjątku mijani przechodnie – żadne pióro nie opisze. Kiedy idzie się z Antkiem, Wrona tez wprawdzie ryja drze i Szopka usiłuje nam odebrać, ale można z dala je od siebie trzymać i przynajmniej smycze się nie plączą. Tym razem już w przedpokoju i Szopek i Wronka taki wrzask podniosły, tak się kłębić i kotłować zaczęły, że z trudem je z Antkiem połapaliśmy i pozakładaliśmy im obroże. Aż zwątpiłam, jak my do tych działek dojdziemy, ale, o dziwo, już w połowie ulicy spokój jaki taki zapanował i nawet specjalnej sensacji po drodze nie budziliśmy. Za ciekawie to na tych działkach nie było. Wiatr wiał nieprzyjemny i w ogóle dość ponuro, ale miejsca do biegania dużo i psy były zachwycone. Wrona biegała jak szalona, Szopek świńskim truchcikiem gonić ją usiłował, szybko jednak odpuścił, bo zasapał i zadyszał się niczym malutka lokomotywa.
sobota, 23 lutego 2013
Wrona
Miała nazywać się Smoła. Kiedy zobaczyłam ją pierwszy raz na stronie schroniska dla zwierząt, przede wszystkim rzuciła mi się w oczy jej smolista czerń. Smoła... pomyślałam wtedy i pomyślało mi się jeszcze – będziesz moja! Dwa tygodnie miała trwać jej kwarantanna w schronisku i przez ten czas nie wspomniałam o niej nikomu ani słowem, tylko w myślach sobie z moją Smołą gadałam. A kiedy w końcu pojechaliśmy z mężem do schroniska i przyprowadzili nam jakieś czarne, wystraszone półdiablę, w ogóle mi to smoliste imię do niej nie przypasowało. No i do domu przywieźliśmy rozhisteryzowaną, przerażoną, bezimienną suczkę. Wpuściliśmy ją do domu, przyszła Dorola, spojrzała i zawołała: toż to istna wrona! Przyjrzeliśmy się i rzeczywiście – w jej czarnym pysku, w oczach – ukryte pod strachem taki się spryt, przebiegłość i charakter czaiły, że imię Wrona pasowało, jak ulał. I tak już zostało, a w miarę, jak czas biegnie, widzimy, że imię do Wrony i Wrona do imienia pasują coraz bardziej. Zdrobniale nazywamy ją Wronką albo Weronką. A mój mąż, kiedy w sentymentalny nastrój popadnie, głaszcze czule jej czarny łeb i pieszczotliwie mówi do niej mój Suczku...!
….................................................................................................................................
A tu imiona:
Papsiuka: Dada: Zima: Pan Czesio:
piątek, 22 lutego 2013
Się mi już to chorowanie nudzi strasznie! Przedpołudnia się teraz porobiły całkiem ładne – mrozik nieduży, słoneczko świeci i bardzo mi choć trochę po świecie połazić się chce. Ale ledwo słowem jednym wspomnę, że może bym tak Wronkę wzięła – zaraz mój mąż takie marudzenie zaczyna, że wzdychamy tylko z Wroną i siedzimy w domu. Jeszcze trochę i wokół stołu na Kopiec Kościuszki albo przynajmniej na szczecińskie Wały Chrobrego wyruszę, a na razie zdjęcia w komputerze przeglądam i wirtualny spacer sobie robię.
To są zdjęcia z ulic, którymi chodzimy z Wronką na ten największy wybieg, koło którego spotkać można sarny. Jeśli będziecie chcieli, to od czasu do czasu trochę szczecińskiego Pogodna Wam pokażę.
Ulica Jana Kochanowskiego
Ulica Wincentego Pola
Ulica ks. Bp. Ignacego Krasickiego
Ulica Marii Skłodowskiej-Curie
czwartek, 21 lutego 2013
Nudzi się ten nasz cały zwierzyniec przeokropnie. Im dzień dłuższy, tym bardziej. W domu za nic się siedzieć nie chce i co i rusz któreś pod drzwiami się drze, że chce na dwór. No to wypuszczam, ale na dworze, jak nie deszcz, to śnieg i mróz, zawieje i zamiecie śnieżne. To chowały się biedne koty w krzakach przed domem, czekały i czyhały, kiedy ktoś frontowe drzwi otworzy, by do miłego ciepełka powrócić. Jeden Karolek, gdy tylko drzwi na werandę na stałe zamykać się zaczęło, natychmiast wykapował, że o wiele skuteczniej jest na stole na werandzie zasiąść i przez szybę w tych drzwiach się pokazać.
Opanował to pokazywanie się w oknie, wchodzenie kuchennymi drzwiami i frontowymi zaraz wychodzenie perfekcyjnie, co opisane jest tutaj: http://wwwtrembil.blox.pl/2012/11/Dookola-Karolek.html Żaden inny kot na ten sposób domagania się wpuszczenia do domu nie wpadł i długi czas wiedziałam, że jeśli coś, czekające na drzwi otwarcie, za oknem kuchni zobaczę, to rude będzie. A potem nastąpiła duchowa przemiana Frania: http://wwwtrembil.blox.pl/2012/12/Nowe-wcielenie-Frania.html. Jeszcze później Franio znów złagodniał, z Karolkiem się pokumał i któregoś razu weszłam do kuchni, a za oknem:
Od tej pory, co za okno wyjrzę, coś innego na stole na werandzie siedzi i nigdy nie wiem, jaki widok z kuchni będę miała. Raz jest sielanka:
Innym razem dość straszno:
A kiedy indziej:
I tylko Szopek ani na stół wskoczyć nie da rady, ani na swych króciutkich bylełapkach do okna sięgnąć nie może. Za to, kiedy za jakimś wchodzącym kotem drzwi zamykam, słyszę z werandy poirytowane wołanie: Szopcio też...! Szopcio też...!
wtorek, 19 lutego 2013
Ani się obejrzałam, jak myk, myk, myk... i roczek minął! Pierwszy wpis, z 19. lutego 2012. roku był taki: http://wwwtrembil.blox.pl/2012/02/Troche-wyjasnien-na-poczatek.html W miarę pisania Czytelników przybywało, poznawałam inne blogi, zawierałam blogowe znajomości i nawet do Wielkiej Blogowej Rodziny Zwierzolubnych przyjęta zostałam. Wciągnęłam się w to blogowanie bardzo, frajdę z niego mam wielką i równie wielką nadzieję, że i Czytelnicy moi choć część tej frajdy także mają. Z okazji ukończenia Pierwszego Roczku, wszystkim blogowym Gościom dziękujemy za komentowanie, czytanie i odwiedzanie i prosimy o jeszcze więcej komentarzy, czytania i odwiedzin.
damakier1
Zapraszamy na szampana!
….............................................
Szampan z: http://imperiumtapet.pl/tapeta/tapeta-alkohole-szampan/267/
niedziela, 17 lutego 2013
sobota, 16 lutego 2013
Choróbsko jakieś mnie dopadło. Raz mnie boli gardło, raz w płucach mi zarzęzi, raz w kościach łupnie. Nie wiadomo co. Stara jestem i słaba. Co się trochę po domu posnuję, zaraz zimno mi i smutno i w łóżku poleguję. Mąż mój napojem do picia, zrobionym z miodu, cytryny i imbiru wrzątkiem zalanymi, obficie mnie poi. Dobre to jest bardzo, rozgrzewa wściekle i niewykluczone, że mnie uzdrowi. Wronka kochana, jak zwykle, gdy tylko zobaczyła, że słaba jestem i w łóżku większość dnia spędzam, zaraz się mną opiekować zaczęła. Kładzie się wiernie u mego boku, pościel mi wygrzewa, robale do zabawy do łóżka znosi, a przede wszystkim pilnuje bym spokój miała i nikt mi głowy w chorobie nie zawracał. Drzemałam sobie właśnie tak dobrze zaopiekowana, kiedy przez sen jakieś miau usłyszałam. Najpierw cichutkie, a po chwili całkiem donośne Miau! - na stoliku, przy nogach łóżka, stał Franio i przyglądał mi się z troską i zainteresowaniem. Wrona aż uniosła się na pościeli, w oczach jej zdumione pytanie – Co? Kot w sypialni??? - się jarzyło i czekała tylko na mój znak, by Frania pogonić. Ale przytrzymałam ją lekko i wyciągnęłam do kota rękę. Ze wszystkich kotów rozpanoszone na dole są tylko dwa. Pan Czesio wpada na chwilę żeby coś zgrandzić, Maszka i Zima przychodzą tylko z Dorolą i jedynie Franio z Karolkiem pomieszkują sobie na zmianę w małym pokoju na biurku. Kiedyś, gdy była jeszcze stara szafa, lubił w niej spać Karolek, ale teraz żadne koty się po naszej sypialni nie tłumią. Wzruszyło mnie więc, że najwyraźniej Franek mnie szukał, bo w chorobie pocieszyć mnie zapragnął. Powiedziałam mu – Chodź, kocie! - i nadal wyciągniętą ręką dodawałam mu odwagi. Nie za bardzo był pewien, co zrobi Wronka. Zszedł ostrożnie ze stolika na łóżko i na przykurczonych łapkach, czujnie, w każdej chwili gotów czmychnąć, szedł przez całą pościel wzdłuż wyciągniętej obok mnie suczki. Wronka tylko żachnęła się głośno – No, ładne tu porządki zaprowadzasz!, westchnęła i opuściła łeb na poduszkę. Tymczasem Franek dotarł do zagłówka, tu już poczuł się pewnie, dopadł mnie i z zapałem, szorstkim jak tarka językiem polizał mi czoło. Po czym zasiadł i rozmruczał się najpiękniejszymi mruczankami do snu, jakie zdarzyło mi się słyszeć.
Wilgotny, ciepły nos wtulała mi Wronka w dłoń, Franek mrucząc kołysał mnie do snu i przysypiałam pośród tego miziania i mruczenia, szczęśliwa, że tak mnie bardzo kochają i w chorobie niańczą. Potem był obiad, pokręciłam się trochę po domu, a gdy znów poleżeć do sypialni się wybrałam – na łóżku zastałam rozsiadniętego Frania i rozwaloną Wronę. Bardzo byli z siebie zadowoleni, rozszarogęsili się na całego i wcale im ja do żadnego okazywania mi miłości i w chorobie wspierania potrzebna nie byłam.
czwartek, 14 lutego 2013
środa, 13 lutego 2013
Ależ emocji pełen spacer dziś miałyśmy! Ledwo przekroczyłyśmy granicę, gdzie park zamienia się w las, z przydrożnych zarośli wyskoczyło stadko saren, przecwałowało przez drogę i wpadło do lasu po drugiej stronie. Struchlałam, bo Wronki jeszcze na smycz wziąć nie zdążyłam, a straszne by było, gdyby w pogoń ruszyła. Ale Wrona stanęła, jak wryta, sierść jej się lekko zjeżyła, szyję wyciągnęła i w napięciu za sarnami patrzyła. Tylko jej nos pracował zapamiętale i aż słychać było, z jakim przejęciem zapach saren wciąga. Poszłyśmy leśną drogą do miejsca skąd wybiegły sarny, popatrzyłam, a tam, pod dalekim drzewem, bażant sobie w najlepsze spaceruje! Ważny, jak nie wiem co - głowę dumnie wysoko trzyma, co i rusz łapą fest grzebnie – zupełnie jak ten ze znanego skeczu Salonu Niezależnych o bażancie i kurze.* Zupełnie się nami nie przejmował, wyciągnęłam więc z futerału aparat i do zdjęcia się przymierzałam. Ale gdzie tam! Aparacik mój malutki, na próżno obiektyw ze wszystkich swych sił wyciągał, bażanta mu dosięgnąć się nie udawało. Podejść bliżej się nie dało, bo płynący w rowie strumyk nas oddzielał. Zresztą i tak by pewnie bażant odfrunął, gdybyśmy za blisko się pchały. Szłam dalej zła, jak chrzan, że przyroda sama pod obiektyw mi się pcha, a ze mnie dupa nie fotograf i tak doczłapałyśmy się do psiego wybiegu. Kochana moja Wronka, by mnie pocieszyć i klęski moje reporterskie mi wynagrodzić, natychmiast w swej ulubionej pozie się ustawiła i sto siedemdziesiąte piąte identyczne zdjęcie na wybiegowym daszku jej zrobiłam.
Wracałyśmy inną drogą niż przyszłyśmy, wzdłuż ogrodów działkowych i opuszczonej małej fabryczki, w której teraz są jakieś magazyny, czy coś innego - pojęcia nie mam, co . Przy ogrodzeniu tego czegoś od niepamiętnych czasów pobudowane są kocie slumsy. Wygląda to przeokropnie! Jakieś stare worki foliowe, poutykane szmaty, wszystko poobtykane patykami. Wokół walają się opakowania po margarynach robiące za kocie miski. No, koszmar! Ale widuję tam od czasu do czasu panią kociarkę w otoczeniu kotów, więc wiem, że okropieństwo to okolicznym kotom służy.
Jak zwykle wzięłam Wronę na smycz, by kotów nie płoszyła, a gdy podeszłyśmy zupełnie blisko, spod foliowych worków dziwne hałasy usłyszałam. Zaczęłam się przyglądać i zrazu wydało mi się, że małe kociaczki przy ustawionych miseczkach się kręcą, ale zaraz się okazało, że to szczury w najlepsze po kocim slumsie harcują! Kazałam Wronie czekać na drodze i wyobraźcie sobie, że przemądra ta suczka, grzecznie na drodze została choć nigdy tego uczona nie była.
Nie powiem, żebym w ogóle stracha nie miała, ale co tam – poszłam!
Pierwszy mój zapał minął, ochłonęłam i trochę nieswojo zaczęłam się czuć na tym pustkowiu, przy jakimś wysypisku śmieci ze szczurami, obserwowana bacznie przez bezpańskie koty. I tak, jak bez zastanowienia tam polazłam, tak teraz ze strachem, powoli zaczęłam się wycofywać. Tylko wiernie trwająca na posterunku Wronka dodawała mi otuchy. Wygramoliłam się na drogę, wyściskałyśmy się, powiedziałyśmy sobie dość wrażeń na dziś! - i powędrowałyśmy do domu. *
piątek, 08 lutego 2013
Pojechałam po nią z Tatinkiem i Dorolą. Długo się naszukaliśmy po tych Policach i w końcu trafiliśmy. Od razu ją zobaczyłam. Jeszcze śliczniejsza niż na zdjęciach. Troszkę wyższa niż myślałam, że będzie, ale w sumie malutka. Nie spodziewałam się tak pięknej sierści – długiej, bielusieńkiej i lśniącej. Pani z Toz-u wypuściła psinkę z klatki. Przykucnęłam, a psinka podeszła do mej wyciągniętej ręki, obwąchała ją starannie i pozwoliła się pogłaskać. Potem odeszła i wskoczyła na fotel, ten sam, na którym jest na zdjęciach. Tutaj już nie życzyła sobie, aby ktokolwiek podchodził. Ten fotel to jej azyl – powiedziały panie wolontariuszki – Ona jest po ciężkich przejściach, boi się i nie lubi, jak ktoś ją zaczepia. Najchętniej cały dzień by w fotelu w spokoju przeleżała. I już wiedziałam, że nie mogę tej suczki wziąć. Czego, jak czego, ale wyobrazić sobie, że Wronka w spokoju ją na fotelu pozostawi, zupełnie nie mogłam. To pewne, że by ją nieustająco do zabawy zaczepiała, a mogłaby też nieźle ją poturbować, gdyby psinka nierozważnie na nią warknęła i ząbki wyszczerzyła. A niestety, tak właśnie ze strachu na większe psy reaguje. Porozmawiałam z paniami opiekunkami chwilę, poprzyglądałam się pięknej psince i pewności nabrałam, że jej spokojny dom, gdzie będzie jedyną panią na włościach jest potrzebny, a nie taki kocioł, gdzie psy i koty kłębią się bez ładu i składu, a jedno bardziej natarczywe od drugiego. Wcale by ona szczęśliwa u nas nie była. Gdyby to było w schronisku i miałaby suczka powrócić do zimnej klatki, nie patrzyłabym na nic i bym ją zabrała. Ale była w ciepłym pokoju, w znanym otoczeniu przy najwyraźniej lubianych opiekunkach. Może się wylegiwać w swym ulubionym fotelu i spokojnie czekać na dom, w którym znajdzie to wszystko, czego jej potrzeba. Nie ma pośpiechu – powiedziały panie wolontariuszki – na pewno prędzej, czy później odpowiedni dom znajdzie. Teraz będę codziennie na stronę TOZ zaglądać, sprawdzać, czy sunia dom znalazła. I tylko mi zdjęcie malusieńkiej psinki na tapecie komputera pozostało. Spoglądam sobie na nie i mi żal... |
Archiwum
Ostatnie wpisy
|